No i znów kamień z serca! Kolejna wizyta u Pani profesor za nami, z Gangiem wszystko w najlepszym porządku, ale po kolei.
Dziś rano, jak tylko zebraliśmy się z łóżka, pojechaliśmy na pobranie
krwi, gdyż ostatnim razem okazało się, że w próbce na fT3 i fT4 zrobił
się skrzep, przez co laboratorium nie było w stanie zrobić odpowiedniej
analizy krwi. Mysza zachwycona nie była, bo nie bardzo lubi być kłuta,
jak z resztą każdy normalny człowiek, ale dzielnie zniosła niedogodności
i wygląda na to, że tym razem nie będzie trzeba powtarzać badania.
Po powrocie do domu zjedliśmy szybkie śniadanie, a chwilę później w
odwiedziny wpadli do nas ciocia z wujkiem (Gangu) i małą kuzynką Zuzią,
która na początku trochę się wstydziła, ale później przeszło jej do tego
stopnia, że stwierdziła, że wszyscy, całą ekipą idziemy do ZOO.
Niestety w miłym towarzystwie czas szybko mija i w mgnieniu oka nadeszła
godzina w której Zuzia z rodzicami musiała zbierać się do zwierzaków w
ZOO, a ja z Myszą do Pani profesor.
Jak zawsze dotarliśmy na miejsce ponad kwadrans wcześniej, żeby Pani
położna zdążyła pomierzyć i poważyć Myszę i spisać do karty najnowsze
wyniki badań. Już wtedy byłem dość mocno zestresowany. Na początek, jak
zawsze zostałem poproszony o pozostanie przed gabinetem, podczas gdy
Pani profesor bada wnętrze Myszy i to wtedy nastąpiło apogeum stresu. Po
pierwsze dlatego, że nigdy nie wiadomo, co się usłyszy, mimo że mamy
świadomość, że nic złego raczej się nie dzieje, a po drugie dlatego, że
przyszły wyniki testu PAPP-A, których położna nie zdążyła omówić, bo
Pani profesor poprosiła Myszę do siebie.
Pierwszy kamień z serca spadł mi jeszcze przed USG, gdy Pani profesor
oznajmiła, że test podwójny z krwi nie musiał być wykonywany, bo na
podstawie samego USG stwierdzono, że z wystarczającą pewnością można
wykluczyć choroby genetyczne u całej trójki. Największe
prawdopodobieństwo wystąpienia jakiejkolwiek wady genetycznej to 1:4000,
co uspokoiło mnie na tyle, żebym zaczął racjonalnie myśleć. I gdy już
największe napięcie zeszło, przyszedł czas na USG. A tam same dobre
wiadomości! W tej chwili Gang oscyluje w granicach 9-11 cm długości (nie
licząc nóżek), więc cała trójka urosła od ostatniej wizyty o około
2,5-3 centymetrów. Nieźle, 2 mm dziennie! Dzidziorek oznaczony przez
Panią profesor jako „Dziecko II” uznał, że ssanie kciuka to fajne
zajęcie jest i postanowił robić to przez cały czas, gdy na niego
patrzyliśmy. Niesamowity widok, oszalałem. Pozostała dwójka znów okazała
się nieśmiała, ale ich czas jeszcze nadejdzie!
Płeć dzieciaczków w dalszym ciągu jest nam niestety nieznana. Pani
profesor ukradkiem zaglądała całej trójce między nogi, ale stwierdziła,
że to jeszcze za wcześnie i dopiero za dwa tygodnie być może damy radę
stwierdzić co tam szkraby będą miały w majtkach. Mysza mówi, że czuje
trzy dziewczynki, a ja na samą myśl o życiu z czterema kobietami pod
jednym dachem, zaczynam siwieć i tracę kolejne włosy z mojej i tak już
mocno przerzedzonej czupryny.
W trakcie badania wszystkie dzieci były mało ruchliwe (nie to co
ostatnio), ale to prawdopodobnie dlatego, że tym razem byliśmy na
wizycie przed obiadem. Mysza mówi, że po jedzeniu dużo mocniej fikają,
nie dziwię im się, mnie też na głodno nie bardzo chce się biegać i
skakać.
Pani profesor zdziwiła się, że dopiero teraz trzy małe wampiry
zaczęły wysysać z Myszy to czego im potrzeba, przez co wynik morfologii
był tak kiepski. Stwierdziła, że to zupełnie normalne i zapisała końską
dawkę żelaza, wygląda na to, że urodzi nam się troje żelaznych ludzi.
Myszy wreszcie zaczął rosnąć brzuch. A jak już zaczął, to od razu z
grubej rury, przez ostatni tydzień urósł dwa razy bardziej, niż
dotychczas, ale to dobrze. No i w końcu waga zamiast spadać, zaczęła iść
w górę, to kolejny dobry znak. Mysza jest niezadowolona, bo ma „smutny
pępek”, cokolwiek to znaczy, a Pani profesor pocieszyła ją dziś, że nie
ma co się przejmować, bo dzieci i tak jej go wypchną…
A już w czwartek wizyta u Endokrynologa, zobaczymy co z tym samurajostwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz