- Mysza, jedziemy na wycieczkę. Zabieram Ciebie i Gang do Pizy – ogłosiłem w czwartkowy poranek
- Ale jak to? Przecież jutro idziesz do pracy… – z powątpiewaniem
odparła Mysza – poza tym byłam już w Pizie. Mógłbyś zabrać mnie do
Paryża… – dodała rozmarzonym głosem – Te wąskie uliczki, małe
kawiarenki, Łuk Triumfalny, wieża Eiffla i Pola Elizejskie…
- Mysza, jedziemy pod wieżę Eiffla, tam gdzie są wąskie uliczki, Łuk
Triumfalny, mała kawiarenka, Katedra Notre-Dame i pola. Dużo pól –
odpowiedziałem i zabrałem Myszę do parku miniatur na Kaszuby.
Chyba nie do końca chodziło jej o to miejsce do którego pojechaliśmy,
ale w ostatecznym rozrachunku zarówno Mysza, jak i wewnątrzmyszowy Gang
chyba byli zadowoleni z wycieczki. Kiedy jadąc minęliśmy gdańskie
lotnisko i udaliśmy się w kierunku Kartuz Mysza już wiedziała że coś
jest nie tak. W jej oczach widziałem coś, co kazało mi przypuszczać, że
chce powiedzieć „Pogięło cię? Jedziemy do Paryża samochodem?!”.
Ostatecznie nic nie powiedziała, a jeszcze bardziej zdziwiła się, kiedy w
samym środku kaszubskiej wsi nawigacja powiedziała: „za 500 metrów cel
zostanie osiągnięty”. Zaparkowałem samochód w cieniu Chrystusa z Rio de
Janeiro, kupiliśmy bilety i ruszyliśmy w podróż dookoła świata. W ciągu
pół godziny zabrałem Myszę i Gang nie tylko pod wieżę Eiffla, Notre-Dame
i Łuk Triumfalny jak obiecałem, ale nawet na Wielki Mur Chiński, pod
Biały Dom, Big Bena i krzywą wieżę w Pizie. No i oczywiście do boskiego
Rio, na Copacabanę zabrakło już czasu, ale i tak było dobrze.
Po Wycieczce dookoła świata wdepnęliśmy jeszcze do parku gigantów
obejrzeć owady większe ode mnie, czyli generalnie spore. Raj dla
kreatywnego reżysera horrorów klasy „C” po prostu. Jeśli jest tu
potencjalny sponsor filmu z morderczymi owadami gigantami zaklętymi w
masę laminatową, które budzą się do życia po uderzeniu pioruna w
stojącego nieopodal Tupolewa, z chęcią podejmę się realizacji takiego
dzieła!
Dzień i wycieczkę, mimo że nie był to do końca taki Paryż, jaki Mysza
sobie wyśniła, uznaliśmy za udany. Tym bardziej, że zanim wyjechaliśmy,
Mysza kiepsko się czuła i każda czynność sprawiała jej ból, głównie
głowy, ale nie tylko, zaś podczas powrotu czuła się już znacznie lepiej i
nawet wrócił jej apetyt. Gang podczas wyprawy i dobrych dwóch godzin
spaceru też jakoś przestał dokuczać i wywoływać mdłości, więc wyjazd
zaliczyliśmy do udanych.
Co do spraw bieżących – Myszę boli głowa. Jest to sytuacja o tyle
niecodzienna, że przez całe 18 lat życia Myszy (plus kilka lat
doświadczeń), nigdy głowa jej nie bolała. Poza tym Mysza mówi, że Gang
się rozpycha, a ona czuje jak rośnie jej brzuch. Odrobinę widać, że
urósł, ale gdybym nie obserwował tego na co dzień, nie uwierzyłbym
jakoby był to czwarty miesiąc ciąży trojaczej. Co do posiłków, które
Mysza jest w stanie przyjmować bez prowokowania odruchu wymiotnego, jest
to kurczak w panierce. Mimo, że mięso śmierdzi, jak już wiemy z
rozdziału czwartego.
Wczoraj, zanim wyszedłem do pracy na nockę, Mysza zastrzeliła mnie ni
to pytaniem, ni stwierdzeniem, które brzmiało mniej więcej: „Laski
piszą, że mają dziwne zachcianki w ciąży. Ja żadnych zachcianek nie mam.
Prawda?”. Pewnie, że nie, od czasu do czasu ganianie mnie po lody, ale
tylko sorbetowe i najlepiej żeby były o smaku takim i takim, albo po
„sok pomarańczowy”, ewentualnie batony, wafelki, tudzież ogórki
małosolne to przecież nie są zachcianki kobiety w ciąży. Prawda?
W przyszłym tygodniu będziemy robić kolejną serię badań z Myszowej
krwi, a na początku sierpnia mamy kolejne wizyty u Pani profesor i
endokrynologa. Wtedy zobaczymy co z tym byciem samurajem, ale po tym jak
dziś przy wstawaniu z łóżka Mysza wydała kilka dźwięków, których nie
powstydziłby się Bruce Lee, moje wątpliwości zostały rozwiane – mam w
domu samuraja!
Kolejny tydzień też zapowiada się wesoło. Może znów zabiorę Myszę i
Gang na jakąś wycieczkę, o której będzie można napisać w kolejnym
rozdziale…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz