Przychodzi Mysza do lekarza, a lekarz na to „Pani szuka dalej”
Takim oto sucharem można rozpocząć pierwszy rozdział naszej opowieści
o trojaczkach w drodze.
Doktor, którego Mysza wybrała pierwotnie jako lekarza prowadzącego ciążę, uznał, tuż po tym jak oznajmił nam wesołą nowinę, że nie podejmie się prowadzenia ciąży. Dlaczego? No bo raz, że to patologia (jakkolwiek by to nie brzmiało), dwa że nie ma doświadczenia i nie pracuje na specjalistycznym oddziale, a trzy że chyba trochę się boi(to już moja interpretacja jego zachowania). No dobra, nie podejmie się, trudno. Jedziemy szukać kogoś, kto się podejmie. Po wyjściu z gabinetu szybki program obowiązkowy – telefony do przyszłych dziadków z informacją o tym, że ich wnuk, a właściwie to wnuki są całe, zdrowe i wesoło hasają sobie w Myszy, a następnie w drogę.
Doktor, którego Mysza wybrała pierwotnie jako lekarza prowadzącego ciążę, uznał, tuż po tym jak oznajmił nam wesołą nowinę, że nie podejmie się prowadzenia ciąży. Dlaczego? No bo raz, że to patologia (jakkolwiek by to nie brzmiało), dwa że nie ma doświadczenia i nie pracuje na specjalistycznym oddziale, a trzy że chyba trochę się boi(to już moja interpretacja jego zachowania). No dobra, nie podejmie się, trudno. Jedziemy szukać kogoś, kto się podejmie. Po wyjściu z gabinetu szybki program obowiązkowy – telefony do przyszłych dziadków z informacją o tym, że ich wnuk, a właściwie to wnuki są całe, zdrowe i wesoło hasają sobie w Myszy, a następnie w drogę.
W sumie to zatrzymajmy się na moment przy telefonach do przyszłych
dziadków, bo warto. Mama Myszy nie uwierzyła, mama moja nie uwierzyła, a
jak już uwierzyła to popłakała się ze szczęścia, tato Myszy, jako
jedyny (poza babcią Myszy) uznał, że z takich rzeczy jaj byśmy sobie nie
robili i uwierzył od razu, zaś mój tato, największy szyderca z całej
czwórki, stwierdził że on musi sobie to wszystko przemyśleć i oddzwoni
za chwilę, po czym się rozłączył.
Wróćmy do naszej głównej misji, tj. poszukiwania lekarza. Do końca
dnia postanowiliśmy sobie odsapnąć i pozwolić emocjom, żeby odrobinę z
nas zeszły, jednak kolejnego dnia, bladym świtem ruszyliśmy w świat w
poszukiwaniu ratunku. W sumie to było już wczesne przedpołudnie, a
ruszyliśmy w Gdańsk, a nie w świat, ale cała reszta się zgadza.
Pierwszym wyborem, co wydawało nam się naturalne, była Klinika
Położnictwa UCK w Gdańsku. No właśnie, wydawało się, bo po dotarciu do
poradni patologii ciąży, co wcale nie było łatwe (labirynt Minotaura w
Knossos to przy tym nic), okazało się, że przychodnia patologii ciąży to
faktycznie jest, ale tylko dla przyszłych matek z cukrzycą. Mysza
cukrzycy nie ma (na szczęście!), więc się nie kwalifikowaliśmy.
Jako że na UCK nasza misja zakończyła się niepowodzeniem,
pojechaliśmy do kolejnego szpitala, który mógł przyjąć poród naszych
trojaczków – na „Wydmę”. O ile szpital na ul. Klinicznej sprawiał
wrażenie przyjaznego, podobnie jak spotkani tam pracownicy personelu
medycznego i nie tylko (tylko ten labirynt…), o tyle po wejściu do
szpitala na „Wydmie”, poczułem się jak w Mordorze. Ciemno, brudno,
wszyscy spotkani ludzie smutni, na czele z pacjentkami, a na to wszystko
szybkiej stojącej konsultacji udzielał nam sam król orków, ogrów i
innego tałatajstwa. Pan „doktor” śmierdząc fajami, stwierdził że w sumie
to nie mamy się czym jarać, bo ciąża trojacza nie znaczy, że
którekolwiek z dzieci się urodzi. Poza tym widząc wystrzelone w kosmos
wyniki TSH Myszy stwierdził, że takie rzeczy się zdarzają i w sumie to
dał na do zrozumienia, że tylko marnujemy jego czas i jak chcemy, żeby
poprowadził ciążę, to najlepiej przyjść do niego prywatnie, bo na NFZ
przyjmuje kilkadziesiąt kilometrów od Gdańska. Mysza postanowiła stamtąd
uciec, a ja postanowiłem nie zgrywać bohatera. Lekko załamani
uznaliśmy, że może spróbujemy prywatnej opieki lekarskiej, za którą
Mysza co miesiąc płaci jakąś tam kasę, ale tam też nie znaleźliśmy
kandydata z odpowiednim doświadczeniem, więc ostatecznie postanowiliśmy,
że ciążę poprowadzimy w prywatnym gabinecie. Wyzwania podjęła się Pani
profesor ze szpitala przy Klinicznej, za co jesteśmy jej niezmiernie
wdzięczni, tym bardziej że ma ogromne doświadczenie w takich
przypadkach. Dzięki temu możemy spać spokojnie w oczekiwaniu na kolejną
wizytę, która już jutro.
Dziś byliśmy u endokrynologa. Okazało się, że Mysza była dotąd
uśpionym samurajem, którego obudziła trojacza ciąża. A tak poważnie,
Mysza ma chorobę hashimoto, ale lekarz uspokoił nas, że w zasadzie to
nic groźnego, poziom TSH z kosmicznych 9 już ustabilizował się na
pożądanym poziomie około 0,7, także wszystko jest na dobrej drodze. A
jutro USG prenatalne!
* Sprostowanie – szukaliśmy oczywiście poradni patologii ciąży, nie przychodni
** Sprostowanie II – Mysza ma podejrzenie bycia Samurajem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz