Aktualnie
Mysza przebywa u Myszowych rodziców w najstarszym mieście w Polsce. Z
jednej strony spoko, bo mam pełną swobodę we wprowadzaniu zmian i
modyfikacji mieszkania, które mają na celu ułatwić nam funkcjonowanie po
urodzeniu Gangu, z drugiej strony laski rosną w siłę i zaczynają się
wyraźnie wiercić, czego świadkiem nie mam szansy być. Na szczęście
zrobiłem co miałem zrobić, a Mysza już w weekend wraca do domu.
W
poniedziałek mamy kolejną wizytę, jednak tym razem nie u Pani profesor,
bo ta aktualnie przebywa na urlopie, a u Pana profesora, który w
szpitalu w którym będziemy rodzić, jest tym, kim w TVP jest Jacek
Kurski, czyli po prostu szefem (w zasadzie to jest kierownikiem. Wiem,
że Jacek Kurski nie jest kierownikiem tylko prezesem, ale jakoś pasuje
mi to porównanie). Mam nadzieję, że Pan profesor, nazwijmy go roboczo
Jackiem, zaradzi coś na lecące na łeb wyniki morfologii Myszy, bo
wygląda to co raz bardziej przerażająco. I nawet lizanie kadłuba ORP
Błyskawica nie pomaga, a z Matiza sąsiada nie ma już czego zeskrobywać i
trzeba dać mu jakieś pół roku na odbudowanie rdzy na tym, co zostało
jeszcze z karoserii, poza tym sąsiad zaczął grozić mi sądem, bo jego
zdaniem obgryzanie zabytku to przestępstwo. A i profanacja koreańskiego
symbolu narodowego też ponoć kwalifikuje się do odsiadki, znaczy że
profanacja symboli kwalifikuje się do odsiadki wiedziałem, dziwię się
nad wyborem Matiza na symbol narodowy, dziwne upodobania mają ci
Koreańczycy. Wygląda na to, że Mysza będzie musiała przerzucić się na
naszą Toyotę, albo na Opla sąsiadki.
A
tak mówiąc zupełnie poważnie, oby Profesor Jacek dał radę jakoś
ustabilizować poziomy hemoglobiny, hematokrytu i krwinek czerwonych, bo
powoli zaczynam się martwić tym, że Gang wysysa z Myszy całą energię
życiową.
Czekamy
na efekty naszej sesji brzuszkowej, które już wkrótce otrzymamy i wtedy
pojawią się na blogu. Będzie fotorelacja normalnie.
Ostatnio
tatuś postanowił, że kupi coś dla lasek. Z zastrzeżeniem Myszy, że nie
pajacyki, nie bodziaki i jak już to śpiochy albo półśpiochy. Szukałem,
szukałem i w końcu znalazłem, niestety wśród wskazanych przez matkę
mojego gangu rzeczy nie ma aż takiego wyboru jak przy bodziakach. Ale te
słodkie różowe spodenki od razu przypadły mi do gustu!
Mysza
w Kaliszu też nie próżnowała. Poza tym, że wydała pół pensji na zakupy
(na nasze szczęście nie swojej, na nieszczęście dziadka, jego pensji…),
robi pranie i prasowanie sobotnich prezentów (tych ciuszkowych, zabawek
się nie pierze i nie prasuje. Chyba…). I to dosłownie robi, bo jest to
czynność ciągła, która trwa od poniedziałku po dzień dzisiejszy. Jest
tegov całe mnóstwo, część, tych które póki co będą mocno za duże dla
lasek, zostanie u Myszowej mamy, a reszta przyjedzie do Gdańska razem z
Myszą.

Drobny ułamek prania, które Mysza zrobiła od poniedziałku. W tle drobny procent zabawek, które dostały laski od cioci.
W
poniedziałkowe popołudnie, jak już pisałem, mamy wizytę u profesora
Jacka, po tej wizycie na blogu pojawi się kolejny tekst. Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz