Żeby opisać cały ciąg zdarzeń, który doprowadził do obsuwy z kolejnym tekstem, należałoby cofnąć się do połowy sierpnia. Dziewczyny razem z Myszą były wydelegowane do dziadków do Iławy, dzięki czemu tata miał trochę czasu na ogarnięcie mega nudnych i przyziemnych spraw, takich jak milion wypraw do różnych urzędów, ogarnięcie chałupy, bo nieobecność dzieci jest ku temu jedyną okazją. Potem przyszedł ślub chrzestnego jednej z moich córek i ledwo zdążyliśmy zrzucić z siebie galowe stroje, a już trzeba było pakować auto i ruszać na drugi koniec Polski, bo oto 2 dni po ślubie Gang miał termin przyjęcia na oddział alergologiczny pewnego szpitala w pewnym małopolskim uzdrowisku, gdzie mieliśmy dowiedzieć się co tak właściwie dolega naszym małym gwiazdom.
Drogę z Iławy do Rabki-Zdrój, bo tam właśnie znajduje się wspomniany szpital, postanowiliśmy rozbić na dwa dni. Pierwszego pokonaliśmy znany, prosty i przyjemny odcinek do Łodzi, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg u cioci-babci Krysi, aby drugiego dnia, skoro świt wyruszyć w, jak się okazało, mozolną, długą i męczącą podróż gościńcami województw Śląskiego i Małopolskiego, z moją ukochaną Królową Dróg Polskich "Zakopianką", której zwyczajową nazwę śmiało można by zmienić z Zakopianki na Zakorkowankę, w sumie różnica znikoma, a przynajmniej człowiek wie czego się spodziewać. Tu mała dygresja do naszego trójmiejskiego podwórka - człowiek jadąc po raz pierwszy ulicą spacerową w Gdańsku, z każdym kolejnym kwadransem spędzonym w korku, poznaje jak głęboki sens ma nazwa tejże ulicy.
Gdyby ktoś się zastanawiał, dlaczego nie jechaliśmy jednego dnia, wszak to tylko 600 km, w dużej części autostradą, spieszę z wyjaśnieniem. Powód pierwszy, chcieliśmy odwiedzić ciocię-babcię, powód drugi, była to przedostatnia niedziela wakacji, więc spodziewałem się sporego ruchu na drogach, no i powód trzeci - wyobraźcie sobie szpitalny oddział noworodkowy i krzyki wygłodzonych dzieci tuż przed godziną karmienia, wyobrażony dźwięk pomnóżcie razy osiem, podnieście do potęgi dwunastej, a na koniec dodajcie do tego dowolną liczbę od miliona do nieskończoności. Słyszycie to? Ten dźwięk to śpiew skowronka o poranku w porównaniu do mojego Gangu wściekłego na to, że musi siedzieć zapięty w fotelikach, podczas gdy świat ma tak wiele do zaoferowania.
Nasz pobyt w Instytucie Gruźlicy i Chorób Płuc trwał cztery dni i gdyby nie zapis w regulaminie zakazujący opuszczania terenu szpitala przez pacjentów (reguły są po to, żeby je łamać, przynajmniej tak mówił mi jeden kolega), to były by to całkiem fajne wczasy. W każdym razie po godzinie dwunastej, bo do południa biegaliśmy z dziewczynami od gabinetu do gabinetu, gdzie miały robione coraz to inne badania.
Co do samego szpitala, no cóż, niby szpital, ale bardziej jak sanatorium, przynajmniej jeśli chodzi o standard. Przed wyjazdem słyszeliśmy mnóstwo opinii na temat warunków, które nie napawały mnie specjalnym optymizmem, ale suma sumarum, poza sanitariatami, które pozostawiały wiele do życzenia swoim wyglądem (chociaż do czystości nie można się przyczepić), tragedii nie było.
Większość z Was pewnie wie, jeśli ktoś jeszcze nie, pewnie za chwile domyśli się gdzie pracuję, bo oto po wejściu do pokoju, oczom mym ukazały się okna i drzwi balkonowe, które przypomniały mi natychmiast, że już za tydzień kończy się mój urlop i będzie trzeba wracać do pracy, w której tekie akcesoria okienne widzę gdzie okiem sięgnąć.
![]() |
"Widzisz Kinga, mówiłam, że tata w końcu zabierze nas do pracy" |
Jak już wspomniałem, nasz pobyt w Klinice Alergologii trwał 4 dni, poza tym, co już wiedzieliśmy, czyli potwierdzeniem astmy i alergii na białko mleka krowiego, dowiedzieliśmy się jeszcze, że dziewczyny mają też alergię na orzeszki ziemne. Teraz pozostaje nam poczekać do ukończenia trzeciego roku życia, a to już za trzy miesiące (kumacie, za trzy miesiące dziewczyny będą miały już trzy lata!), po czym starać się o sanatorium i walczyć z astmą i alergiami na wszelkie możliwe sposoby.
Po otrzymaniu wypisu uznałem, że grzechem byłoby być zaledwie kilkadziesiąt minut drogi od Tatr i ich nie zobaczyć, dlatego przed powrotem do domu zrobiliśmy sobie jeszcze małą wycieczkę do Gliczarowa Górnego, skąd choć przez chwilę mogliśmy popatrzeć na góry, przywitać się z nimi, pożegnać i jednocześnie obiecać, że na pewno niebawem wrócimy.
Od drugiego września dziewczyny są przedszkolakami, po tygodniu przedszkola zachorowały i obecnie walczymy o powrót do zdrowia, ale o tym już w następnym odcinku. Do przeczytania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz