Wczoraj Mysza dostała od lekarzy kategoryczny nakaz leżenia za wyjątkiem wyjścia do toalety i na pomiar ciśnienia, resztę czasu ma spędzać w łóżku w pozycji najwyżej półleżącej. Wszystko spowodowane jest faktem, że wielkimi krokami nadchodzi dzień, w którym powitamy na świecie nasz mały Gang!
Jeśli chodzi o stan fizyczny mojej umęczonej żony, to jest... umęczona. Żadne inne słowo nie oddaje tego, co bidulka teraz przeżywa. Samo przewracanie się z boku na bok we śnie jest skomplikowaną operacją logistyczną, niczym transporty wielkogabarytowe - kto widział jak przewozi się turbiny wiatrowe, ten wie o czym mówię. Zanim Mysza w ogóle przystąpi do obracania, najpierw musi podłożyć sobie ręce pod brzuch, następnie przenieść środek ciężkości w kierunku odpowiadającym pożądanej stronie, wtedy następuje obrót właściwy, a na koniec należy przełożyć dłonie z drugiej strony brzucha i odebrać opadającą "przesyłkę". Poza brzuchem wielkości piłki plażowej (niestety o wiele cięższym), moja cierpiąca żona boryka się z problemem puchnących kończyn, które momentami bardziej przypominają balony w kształcie stóp i dłoni, niż same stopy i dłonie. Na szczęście jeśli chodzi o samopoczucie, matce mojego Gangu humor dopisuje, o co staram się dbać regularnie ją odwiedzając i próbując przekazać pozytywną energię. Jeśli dodać do tego "kury", które cały czas mocno kibicują mojej opuchniętej żonie i fajną atmosferę panującą w sali (której Mysza została okrzyknięta wicekierowniczką), wszystko składa się na to, że proces aklimatyzacji w szpitalu przebiegł pozytywnie.
Miałem cichą nadzieję, że ten czterdziesty, jubileuszowy rozdział będzie uczczony informacją o narodzinach Gangu, ale z drugiej strony cieszy mnie każdy dzień dłużej, który laseczki spędzają w swoim cieplutkim i bezpiecznym domku, w którym niczego im nie brakuje. Zobaczymy jak długo jeszcze zechcą tam mieszkać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz